|
|
|
|
WIERSZE & OBRAZKI - Wiesława Szymborska
|
|
Wisława Szymborska (urodzona 2 lipca 1923) polska poetka, eseistka i krytyk literacki, a także tłumaczka literatury francuskiej.
Urodziła się w Bninie koło Poznania. W 1931 roku jej rodzina przeprowadziła się do Krakowa. W Krakowie Szymborska studiowała w latach 1945-1948 polonistykę i socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od wielu lat Wisława Szymborska jest nierozerwalnie związana z Krakowem i wielokrotnie podkreślała swoje przywiązanie do tego miasta.
Atlantyda
Istnieli albo nie istnieli.
Na wyspie albo nie na wyspie.
Ocean albo nie ocean
połknął ich albo nie.
Czy było komu kochać kogo?
Czy było komu walczyć z kim?
Działo się wszystko albo nie
tam albo nie tam.
Miast siedem stało.
Czy na pewno?
Stać wiecznie chciało.
Gdzie dowody?
Nie wymyślili prochu, nie.
Proch wymyślili, tak.
Przypuszczalni. Wątpliwi.
Nie upamiętnieni.
Nie wyjęci z powietrza,
z ognia, z wody, z ziemi.
Nie zawarci w kamieniu
ani w kropli deszczu.
Nie mogący na serio
pozować do przestróg.
Meteor spadł.
To nie meteor.
Wulkan wybuchną.
To nie wulkan.
Ktoś wołał coś.
Niczego nikt.
Na tej plus minus Atlantydzie.
Ballada
To ballada o zabitej,
która nagle z krzesła wstała.
Ułożona w dobrej wierze,
napisana na papierze.
Przy nie zasłoniętym oknie,
w świetle lampy rzecz się miała.
Każdy, kto chciał, widzieć mógł.
Kiedy się zzamknęły drzwi
i zabójca zbiegł ze schodów,
ona wstała tak jak zywi
nagłą ciszą obudzeni.
Ona wstała, rusza głową
i twardymi jak z pierścionka
oczami patrzy po kątach.
Nie unosi się w powietrzu,
ale po zwykłej podłodze,
po skrzypiących deskach stąpa.
Wszystkie po zabójcy ślady
pali w piecu. Aż do szczętu
fotografii, do imentu
sznurowadła z dna szuflady.
Ona nie jset uduszona.
Ona nie jest zastrzelona.
Niewidoczną śmierć poniosła.
Może dawać znaki życia,
płakać z różnych drobnych przyczyn,
nawet krzyczeć z przerażenia
na widok myszy
Tak wiele
jest słabości i śmieszności
nietrudnych do podrobienia.
Ona wstała, jak się wstaje.
Ona chodzi, jak się chodzi.
Nawet śpiewa czesząc włosy,
które rosną.
Chwila
Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.
Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
żadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.
Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, żeby trwały.
Chwila w Troi
Małe dziewczynki
chude i bez wiary,
że piegi znikną z policzków,
nie zwracające niczyjej uwagi,
chodzące po powiekach świata,
podobne do tatusia albo do mamusi
szczerze tym przerażone,
znad talerza
znad książki
sprzed lustra
porywane bywają do Troi.
W wielkich szatniach okamngnienia
przeobrażają się wpiękne Heleny.
Wstępują po królewskich schodach
w szumie podziwu i długiego trenu.
Czują się lekkie. Wiedzą, że
piękność to wypoczynek,
że mowa sensu ust nabiera,
a gesty rzeźbią się same
w odniechceniu natchnionym.
Twarzyczki ich,
warte odprawy posłów,
dumnie sterczą na szyjach
godnych oblężenia.
Bruneci z filmów,
bracia koleżanek,
nauczyciel rysunków,
ach, polegną wszyscy.
Mae dziewczynki
z wieży uśmiechu
patrzą na katastrofę.
Małe dziewczynki
ręce załamują
w upajającym obrzędzie obłudy.
Małe dziewczynki
na tle spustoszenia
w diademie płonącego miasta
z kolczykami lamentu powszechnego w uszach.
Blade i bez jednej łzy.
Syte widoku. Tryumfalne.
Zasmucone tym tylko,
że trzeba powrócić.
Małe dziewczynki
powracające.
Jaskinia
Na ścianach nic
i tylko wilgoć spływa.
Ciemno i zimno tu.
Ale ciemno i zimno
po wygasłym ogniu.
Nic - ale po bizonie
ochrą malowanym.
Nic - ale nic zaległe
po długim oporze
pochylonego łba.
A więc Nic Piękne.
Godne dużej litery.
Herezja wobec potocznej nicości.
nienawrócona i dumna z różnicy.
Nic - ale po nas,
którzyśmy tu byli
i serca swoje jedli,
i krew swoją pili.
Nic, czyli taniec nasz
nie dotańczony.
Twoje pierwsze u płomienia
uda, ręce, karki, twarze.
Moje pierwsze święte brzuchy
z maleńkimi paskalami.
Cisza - ale po głosach.
Nie z rodu cisz gnuśnych.
Cisza, co kiedyś swoje gardła miała,
piszczałki i bębenki.
Szczepił ją tu jak dziczkę
skowyt, śmiech.
Cisza - ale w ciemnościach
wywyższonych powiekami.
Ciemności - ale w chłodzie
przez skórę, przez kość.
Chłód - ale śmierci.
Na ziemi może jednej
w niebie? może siódmym?
Wygłowiłeś sie z pustki
i bardzo chcesz wiedzieć.
|
Stronę odwiedziło już 4339 odwiedzający
|
|
Moja strona została stworzona dla Was |
|